30/12/2017

Na nowy rok blogowania

Nowy obiektyw już się przydaje - poniżej zdjęcie z najbardziej zakręconego, już przedostatniego dnia roku 2017. Czy to jakaś sugestia (wróżba?) odnośnie nowego roku blogowania?;) Wyobraźcie sobie - idziecie rano z psem na spacer a tam w trawie... tygrys!


(a to już nasz domowy tygrys)

W zawodowych planach na 2018 hildegardyzacja kuchni polskiej, bądźcie więc gotowi na słowiańszczyznę i przepisy regionalne. A na blogu kuchnia od kuchni, w wydaniu wesołym a nawet wesołkowatym. Poza tym spacery, książki, potańcówki, przyjaciele i rodzina. 




Na szerszy kadr się nie odważyłam a gdybym, zobaczylibyście jeszcze panów w żółtych kamizelkach i księży po kolędzie:-)

Dobrego Roku!:)

28/12/2017

Wpadki, o których ćsii...

C i a s t a
Piekąc ciasta nie przywiązuję wagi do... wagi, co bywa tragiczne. Najlepszą jednostką miary są według mnie szklanka i łyżka, niestety skutek bywa różny, bo w przypadku ciast precyzja ma znaczenie. Podziwiam tych, co wymyślają własne - mój pierwszy daktylosernik (klik) jedliśmy łyżką.


S m a k i
Wiadomo, jest: słodki, słony, kwaśny, gorzki i umami, tak? (ostatnio coś wspominają o smaku węglowodanowym). Ha! a smak przaśny, czyli mgły, nijaki, bez wyrazu? Mnie się zdarza go uzyskać bez większego wysiłku, a i tak jest lepszy od "za słony";)

U j ę c i a
Od grzechu braku stylizacji gorsze jest chyba przestylizowanie. A jeszcze wpadki zdjęciowe kiedy na przykład po udanej i definitywnie zakończonej sesji (model został zjedzony) okazuje się, że na każdym zdjęciu jest... włos! Zgroza. Powinna być opcja usuwania go bez użycia fotoszopa.

B r a k i
Z czego najdotkliwszy jest brak naturalnego światła. Są jeszcze braki w wiedzy, umiejętnościach, brak produktów do stylizacji (bo zostały zużyte do dania), brak wiary w siebie, braki techniczne i brak rąk do pozowania. Jeszcze brak czasu i rodząca się pokusa, żeby pójść na skróty. Paskudna sprawa. Nie lubię.

A mimo to miło czasem popatrzeć i przyjemnie skosztować. 

PS. Nigdy, przenigdy do stylizacji nie użyłam gipsu, farb, czegoś co tym nie było i takich tam sztuczek. Z czego akurat jestem dumna. Zdarza mi się jednak okroić brzydszą część ciasta, sfotografować sałatkę przed wymieszaniem z olejem, czy użyć spódnicy w roli obrusa. Wierzcie mi - to co ładnie wygląda w domu nie zawsze dobrze wychodzi na zdjęciach. I odwrotnie - nie zawsze to co ładne na zdjęciach przydaje się w domu. A przepis na ciasteczka cierpliwie czeka na swoją kolej:)

27/12/2017

Pięć świątecznych stołów

Wyzwalam się z wizualnej presji, by każdy post i wszelkie poczynania fotografować. Z przyjemnością zauważam też, że wpisy "no foto" są czytane, a oglądalność z ich powodu nie spada. Ocalacie mi wiarę w ludzkość.

U teściów czekałam na pyszny barszczyk z uszkami i kluski z makiem, ręcznie zagniecione przez męża (klik). Były też smażone karpie, a jakże - tradycyjnie hodowane, moje pierwsze makowce (klik) i grzybki w occie. Zrobiłam śledzie, tym razem w śmietanie (klik), była sałatka jarzynowa (u mnie z dużą ilością fasoli), szuba (klik), wędzone tołpygi, pieczone indyczki (po amerykańsku - marzenie syna) i daktylosernik (dla tych co pytali przy stole o przepis - KLIK). Nadwyżki jedzenia udało się zamrozić. Na dworze dużo zachmurzeń, deszcz, zdjęć niewiele. Dopiero w Szczepana i dziś piękne słońce.

Piłam cynamonową kawę, robiłam i dostawałam prezenty (dziękuję). W rogu pokoju pachniała choinka ubrana w pierniczki (klik), największa jaką mieliśmy kiedykolwiek. Mąż zrobił pod domem mały Las Vegas z efektami laserowymi. Włożyłam dużo wysiłku w te święta, ale warto było. Mimo zmartwień. Teraz odpoczywam i czekam na bal:-)

A skąd tytuł posta? Jest nas trochę, w tym roku siedziałam przy świątecznych stołach w pięciu domach. Rodzina:)

25/12/2017

Kluski z makiem

Każdy ma swoją wersję maku. Teść lubi zaparzony i utarty ręcznie w makutrze (!?!). Ja lubię go stuningować wiśniami w syropie i migdałami. A kluski najlepsze robi mąż.



- Ile jajek dajesz?
- Dzisiaj sześć
- A mąki?
- Tyle, żeby ciasto było twarde
- A masz jakiś patent?
- Tak. Trzeba trzysta razy zagnieść ciasto. To sprawdzone
- !?!
- Coś jeszcze dodajesz?
- Tak - serce
- Acha



Składniki na masę makową: pół kilograma maku, 1 szklanka (200ml) miodu, 1 łyżka kandyzowanej skórki pomarańczowej, dużo posiekanych słodkich (bez skórki) migdałów i opcjonalnie odrobinę kandyzowanych wiśni (namoczonych rodzynek, moreli). Można też dorzucić orzechy włoskie i wszystko zaromatyzować prawdziwą wanilią.

Mak namaczam na noc w dużej ilości wody, nazajutrz zagotowuję i odcedzam. Przepuszczam trzy razy przez maszynkę, dodaję pozostałe składniki i mieszam. Jeśli masa wychodzi za sucha dodaję syropu z kandyzowanych wiśni albo oleju migdałowego/z orzechów włoskich - jeśli mam.

23/12/2017

Makowiec zwijany

Oto moje pierwsze makowce - z tego przepisu wychodzą trzy (z czego dwa już zjedzone). I wschód słońca z widokiem na kable, które lada dzień znikną, o czym jeszcze nie wiedzą nasze poddomowe gołębie ;-)



Składniki na ciasto: 9g suszonych drożdży BIO (można użyć 45g świeżych dobrej jakości), 6 łyżek surowego cukru, 180ml letniego mleka, 3 szklanki jasnej mąki orkiszowej typ 405, 150g dobrze miękkiego masła (można stopić), 6 żółtek od wiejskich jaj („zerówek”), pół łyżeczki soli, odrobina wanilii (ziarenka z 1 laski), na masę makową (można też zrobić taką - klik, ostatecznie może być gotowa): pół kilograma maku, 170g surowego cukru, 100g rodzynek, 50g orzechów włoskich/słodkich migdałów, 3 łyżki miodu, 2 łyżki naturalnej esencji migdałowej, 1 łyżeczka cynamonu, 1 łyżka masła, pół szklanki kandyzowanej skórki pomarańczowej, 6 białek jaj, na lukier: szklanka cukru pudru, 4 łyżki soku z czerwonych pomarańczy lub wody, coś do posypania: mak, migdały lub skórka otarta z pomarańczy.

W dużej misce z drożdży, 2 łyżek cukru, połowy szklanki letniego mleka i 6 łyżek mąki robię zaczyn (tzn. mieszam i odstawiam przykryte lnianą ściereczką w ciepłe miejsce). Gdy zaczyn ruszy (po około 15 minutach pojawi się „kożuszek”), dodaję pozostałe składniki ciasta (4 łyżki cukru, ok. 50ml mleka, 3 szklanki mąki, 150g dobrze miękkiego masła i 6 żółtek) i zagniatam aż będzie miękkie i zacznie odchodzić od ręki. Formuję kulę i zostawiam w ciepłym miejscu aż podwoi objętość (na około 1,5-2 godzin). Osobiście wolę zmniejszyć ilość drożdży i wydłużyć czas wyrastania, bo tak jest zdrowiej dla jelit.

Mak zalewam wrzątkiem i zostawiam do wystudzenia, odsączam. Mielę trzykrotnie i mieszam z pozstałymi składnikami (170g cukru, 100g rodzynek, 50g orzechów włoskich, 3 łyżki miodu, przyprawy, 1 łyżkę masła, pół szklanki skórki pomarańczowej). Na końcu mieszam z ubitymi na sztywno białkami.

Wyrośnięte ciasto dzielę na 3 części, wałkując na prostokątne placki i na każdy nakładam masę makową, zostawiając kilka centymetrów wolnego brzegu (zwłaszcza w miejscu końca zwijania). Zawijam i przenoszę na wysmarowane olejem kawałki papieru do pieczenia. Owijam papierem rolady, zostawiając odrobinę (1-2cm) luzu. 

Pakunki przenoszę do dużej prostokątnej blaszki, wstawiam do piekarnika rozgrzanego do 200 stopni i piekę 40 minut. Rozcinam papier (papier można też delikatnie odrolować i jeśli makowce nie są dostateczne zrumienione dopiec je jeszcze 3-5 minut bez papieru). Studzę.

Cukier puder mieszam z sokiem/wodą i lukruję ciasta. Posypuję np. migdałami. Mąż bardzo lubi do mleka.

Ku pamięci: inspiracją był mi świąteczny Kukbuk z 2015 roku.

Szuba czyli śledź pod pierzyną

Stary rodzinny przepis, bardzo lubiany. I szybka stylizacja z praniem w tle ;-) W amoku świątecznych przygotowań i z powodu zimowych krótkich dni wątpię, by udało mi się zrobić lepszą :-) A okno na zachód w podlubelskiej, rodzinnej wsi.



Składniki: 6-8 sztuk wymoczonych filetów śledziowych, 1-2 cebule, 3-4 ziemniaki, 2-3 marchewki, 2-3 buraki, 1-2 łyżki oleju, majonez (najchętniej kielecki), sól i pieprz do smaku.

Wsrzywa gotuję w mundurkach do miękkości, studzę i obieram. Filety śledziowe moczę w zimnej wodzie (żeby spłukać z nich nadmiar soli).

Śledzie kroję w centymetrową kostkę i układam na dnie naczynia, wyrównuję. Zasypuję drobno posiekaną cebulą, lekko solę i skrapiam olejem. Ziemniaki kroję w kostkę, układam warstwą na cebuli, wyrównuję i smaruję majonezem. Na to ścieram na tarce na grubych oczkach marchew, wyrównuję i smaruję majonezem. Tak samo buraczki - to ostatnia, wierzchnia warstwa. Można udekorować natką albo krążkami marchwi, jeśli została. Najlepsza za dzień dwa jak się przegryzą.

21/12/2017

Śledzie w śmietanie

Od trzech lat w plebiscycie świątecznego stołu wygrywają te ze śmietaną, dlatego w tym roku zamiast szaleć z trzema rodzajami, skupiłam się na tym jednym.



Składniki: 1 kg wymoczonych filetów śledziowych (ok. 10-11 sztuk), na zalewę: pół szklanki octu, półtorej szklanki wody, 6 łyżek cukru (można też dać liść laurowy, ziele angielskie, 1 kulkę jałowca i pokrojoną w piórka cebulę), na sos: 200ml śmietany, 2 ząbki czosnku, ulubione zioła (pietruszka, koper, bazylia, estragon, u mnie razem - klik), sól i pieprz do smaku.

Zagotowuję esencję octową, wodę i cukier, studzę. Śledzie płuczę (mocno słone chwilę moczę) i wkładam do zimnej zalewy na noc (12-24 godziny). Rano zlewam zalewę a śledzie kroję na kawałki.
Obieram i drobno kroję czosnek, mieszam go ze śmietaną i ziołami, doprawiam solą. Sos śmietanowy mieszam ze śledziami i odstawiam na co najmniej dobę do naciągnięcia. Pyszne z żytnim chlebem.

16/12/2017

Świąteczne purezento

Dąży się do sztucznej doskonałości i zaciera upływ czasu, a cierpienia zamiata pod dywan, mówiąc że co nas nie zabije to nas wzmocni. A to tak nie działa. 


Są rzeczy, które nas nie zabijają, ale sprawiają że jesteśmy delikatniejsi. Popękani. Sztuka kintsugi (klik) pokazuje, że nasze utraty i rany możemy przerobić w ten sposób, że staną się złotymi bliznami. Częścią nowego piękna, które pokazuje, że doznaliśmy krzywd, że jest w nas kruchość i podatność na zniszczenie.

W ramach świątecznego prezentu dla domu, zamówiłam orkiszowe mąki i makarony. Święta? Jestem z nimi głęboko w polu. Zrobię co będę mogła, ale bez przekraczania siebie. Zaangażuję rodzinę, będę uważna. Co zdołam, to będzie (z gotowania to ja i tak najlepiej fotografuję). Purezento to po japońsku "prezent" oraz tytuł książki Joanny Bator, autorki słów zamieszczonych w tym poście kursywą. 

Kiedy kroi się marchewkę, należy po prosty kroić marchewkę. Patrzeć jaki ma ładny kolor, czuć jak pachnie, i nie zastanawiać się dlaczego... (ktoś, coś, kiedyś; tak samo przy zagniataniu ciasta, parzeniu herbaty, mieleniu maku, jedzeniu). 

Miejcie więc dobre Święta!

10/12/2017

Skraplanie

Dawne wzorki malowane przez mróz na szybach, zastępuje widok wody skroplonej na oknach. Uszczelniliśmy domy a zimy złagodniały.


Skraplają się uczucia minionych tygodni, nadszedł czas by odparowały. Testuję nowy obiektyw, który dostałam na Mikołaja. A jutro piekę chleb :-)

09/12/2017

Zakwas na chleb

Robię go z najlepszej mąki, jaką mam w domu. Dobrze, żeby była z pełnego przemiału. Jeśli chcecie zrobić zakwas biały - levain, mąkę orkiszową pełnoziarnistą kupicie tutaj - klik



D z i e ń  1:
Wyparzam duży słoik. Sypię do niego 100g mąki i wlewam 100 ml przegotowanej letniej wody. Przykrywam lnianą ściereczką, przymykam wieczko (ale nie zamykam słoika) i stawiam przy kaloryferze. Potrzebne mu przyjemne ciepło.

D z i e ń  2:
Zakwas delikatnie bąbelkuje i lekko się rozwarstwia. Dodaję kolejne 100g mąki oraz 100 ml letniej, przegotowanej wody. Mieszam i odkładam tam, gdzie wcześniej. Niech dalej pracuje.

D z i e ń  3:
Zakwas ma już dojrzałą strukturę z wyraźnymi bąbelkami, znacznie zwiększa się też jego objętość. Zapach ma lekko kwaśny owocowo-octowy, to dobrze. Dodaję 100g mąki i tym razem 60ml letniej przegotowanej wody. Dzięki temu będzie dłużej przerabiał mąkę i będzie gęstszy. Mieszam i słoik stawiam na blacie, teraz musi mieć trochę chłodniej. Praca wre w nim już na potęgę.

D z i e ń  4:
Ostatni dzień dokarmiania. Pachnie winem i octem, kwaśno. Dodaję 100g mąki i 60ml letniej przegotowanej wody. Mieszam i zostawiam na blacie tym razem na 12 a nie 24 godziny. Uwaga, może wykipieć, jeśli słoik nie był dość duży.

D z i e ń  5:
Mam pełen słoik zakwasu. Nadwyżki zużyję do zrobienia naleśników, bułek, racuszków. Warto, bo zakwaszona mąka jest pełna dobroczynnych bakterii. Młody zakwas (zwłaszcza orkiszowy) jest zbyt słaby, by dobrze spulchnić ciasto, więc piekąc pierwsze chleby dodaję odrobinę drożdży spożywczych dobrej jakości. 


Ku pamięci: korzystałam z książki Piotra Kucharskiego "Chleb".

06/12/2017

Zdjęć nie będzie


P i ą t a  p i ę ć d z i e s i ą t - ciemno, pocieszam się, że o szóstej pięćdziesiąt nie byłoby jaśniej. Na śniadanie sobie i córce przygotowuję budyń zbożowy z owocami (klik), syn woli wczoraj robione naleśniki (klik), mąż nie jada śniadań, wybiera spanie do ostatniej chwili. Furczy ekspres, nastawiony po omacku przez córkę, pachnie nową kawą z pomarańczami. Jak wszyscy opuszczą dom, zostaną dwie brudne miski, otwarte pudełko po kaszce instant, obierki, upaćkany nóż, mały rondelek, cztery do sześciu kubków, łyżki, talerze. Nie do wiary.

D o c h o d z i  d z i e w i ą t a, zamieściłam wpisy i powinnam wziąć się za produkcję modela do zdjęć. Pogoda jednak niełaskawa, ciemno i deszcz zacina. Brak światła wygonił mnie ostatnio na balkon, gdzie urządziłam sobie prowizoryczne studio, przyklejając tapetę z drewnianym motywem do plastikowej skrzynki narzędziowej. Stary fotograficzny trik. Jednak przy dużym wietrze model potrafi sfrunąć piętro w dół i potem ani go zjeść, ani uwiecznić. Ostatnio wiatr zerwał mi nawet tapetę, podstępnie nocą. Doświadczenie mówi mi więc, że dzisiaj nic z tego. Czas robić obiad dla rodziny.

P i ę t n a s t a, znowu ciemno. Piekę buraki, bo pogoda na jutro obiecuje przejaśnienia. Oczywiście w dniu zaplanowanych wizyt lekarskich, więc z aparatem będę mogła co najwyżej pomykać Lubartowską (klik). Może zabrać danie z buraków ze sobą? (wraz z torbą dodatków do świątecznej stylizacji). Córka biega po domu w czapce mikołaja, podobno dzięki niej będzie miała zniżki na lodowisku. Czekam na odbiór faktur, nadaremno, kot w kuchni okupuje okolice piekarnika. W wolnych chwilach przeglądam w necie stylizacje świąteczne, ceny przyprawiają mnie o zawrót głowy, więc obiecuję sobie wznowić czwartkowe wypady do osiedlowej rupieciarni po fajans i tkaniny. Przypominam sobie, że czwartek jest jutro.

P r z e d  s n e m  trę pieczone buraki na drobno, rano po ciemku będę zagniatała ciasto na pierogi. Jeśli nawet domyślacie się co to będzie za danie, to niech to zostanie naszą tajemnicą. Znowu pachnie pomarańczową kawą. Cóż, musicie mi uwierzyć na słowo, bo zdjęć nie będzie.

01/12/2017

Witaj grudniu!

W październiku grudzień, styczeń w listopadzie, tak z grubsza toczy się praca blogera.  



Zdjęcie cantucci (włoskie biszkopciki z migdałami i żurawiną) robiłam miesiąc temu (przepis wkrótce tutaj - klik). Pamiętam, zastanawiałam się wtedy co u mnie się zmieni, czy znajdę odpowiedzi na nurtujące mnie pytania, czy domknę sprawy? Im jestem starsza, tym życie wydaje mi się bardziej skomplikowane. 

Witaj więc grudniu, jaki będziesz? Mam nadzieję, że łaskawszy. Na moim nocnym stoliku wspaniałe "Nieznane więzy natury" Wohllebena i "Retro kuchnia" Ani Włodarczyk.

25/11/2017

20/11/2017

Jesz łyżką czy oczami?

Zostałam zaproszona do hildegardyzacji przepisów na rok 2018, więc sezon na "nie ruszaj - to na bloga" będzie kontynuowany 😆 (poniżej portret drzewa - miejska brzoza).



Ponieważ jednak nie da się jednocześnie trzymać w ręku przysłowiowej łyżki i aparatu, przyznałam, że wolę aparat, potem słowo. Pracę w kuchni traktuję jak rodzaj medytacji, gotuję intymnie, w pojedynkę. Tutaj bardzo dochodzi do głosu mój introwertyzm, choć z przyjemnością przepracowałam z grupami wiele lat. Warsztaty kulinarne prowadzić? Oj nie, no może kiedyś.


Mam do Was jednak fotozapytanie i nie chodzi o to czym jecie (bo pewnie 🍴). Bardziej interesuje mnie na ile kontrowersyjne są dla Was zdjęcia że tak to ujmę naturalistyczne? Surowe mięso (uwaga! jeleń), skubanie kury, gołe udka, wiejskie jaja z błotem? Bo jak mi Kaśka powiedziała (klik) ludzie to teraz bardzo wydelikaceni są. Na reklamach czyste kurki jedzą ziarno z ręki a psy robią twarde kupy. Tymczasem pierwsze przymrozki, nadchodzą szron, szadź i inne zjawiska pogodowe...

18/11/2017

"Sos pomidorowy" z warzyw korzeniowych

Ja wiem - tytuł posta jest przewrotny, brzmi jak PRL-owski erzac typu sernik bez sera, wyrób czekoladopodobny, albo - wersja współczesna - wegetariański "sznycel". Po sezonie świeże pomidory smakują jednak plastikowo a puszkowane trącą aluminium (jedynie na słoikowe przeciery spoglądam przychylnie). 


"Sos pomidorowy" robię więc z selera, pietruszki, marchwi i buraka:) Smakuje równie dobrze, choć bardziej słowiańsko i świetnie sprawdza się na pizzy, albo lepiej - na podpłomyku:) Jeśli z makaronem, to najlepsze kupuję tutaj - klik.

Składniki: cebula, seler, pietruszka, marchew, pieczony lub parowany burak, masło klarowane, przyprawy: ziele angielskie, liść laurowy (polecam też bertram, macierzankę, kolendrę, kumin), sól i pieprz kubeba do smaku.

Seler, pietruszkę, marchew i buraka ścieram na tarce jarzynowej. Cebulę kroję w piórka i przesmażam na klarowanym maśle, dodaję starte warzywa i chwilę smażę mieszając, dodaję przyprawy, zalewam wodą i gotuję do miękkości. Ugotowane miksuję.


17/11/2017

Nowe w książkościsku

Do tej pory byłam przekonana, że upał to najgorsza forma istnienia świata, jednak tegoroczny listopad mocno załazi mi za skórę. Śledzę prognozy pogody wypatrując przejaśnień, które z dnia na dzień przesuwają się coraz bardziej w głąb tygodnia i kraju. Jedynym ratunkiem są książki.



Pulę finansów na nowe mam ograniczoną, więc muszę dobrze wybrać. Z nowości zdecydowałam się na "Kaukasis" Olii Herkules - przepiękny, kulinarny reportaż i te niesamowite, naturalne zdjęcia! Kolejny raz przekonuję się, że reaktywacja przepisów ma dla mnie większe znaczenie niż tworzenie nowych. Z nostalgią błądzę wzrokiem po tej uszczerbionej w dawny sposób rzeczywistości.

Zamówiłam też "Kuchnię Słowian" Hanny i Pawła Lisów (nagrodzoną w kategorii Prix de la Litterature Gastronomique). Dieta słowiańska wczesnego średniowiecza - nasze kulinarne korzenie. Zaskoczył mnie szarłat (amarantus), soczewica, konopie siewne. Len zamiast rzepaku, kasza owsiana. Jestem przekonana, że jako organizmy opornie poddające się procesom ewolucyjnym, łatwiej trawimy i przyswajamy to co od pokoleń rosło na naszej ziemi. 

Z tekstów bardziej czytanych "Piano rysuje sufit", ze względu na Autorkę. Jeszcze nie zaczęłam czytać a już wolałabym prędko nie skończyć. Nie oparłam się też promocjom: na nową "Jadłonomię" i "Rośliny nas ocalą". Teraz najchętniej zakopałabym się z nimi pod kocem lub w kuchni. Życie jednak wzywa.

15/11/2017

Domowy "paprykarz szczeciński"

Próbowałam analizować pochodzenie moich rodzin od strony taty i mamy, ale uznałam że ciało zna odpowiedź. Kuchnia francuska i włoska mnie nie porywają, raczej ciągnie mnie na wschód. Mam najstarszą z grup krwi, słowiańskie korzenie i sentyment do przepisów PRL-u (klik). Taka jest moja kulinarna tożsamość. Dziś "paprykarz szczeciński" Liski - klik, klik.


Składniki: 4 łyżki masła klarowanego, 1 cebula i 2 ząbki czosnku drobno posiekane, 3 starte na grubej tarce marchewki, 2 liście laurowe, ziele angielskie i majeranek (2 łyżeczki), papryka słodka w proszku (2 łyżeczki), papryka ostra i wędzona (po pół łyżeczki), sól, pieprz do smaku, 1 mały koncentrat pomidorowy, 1 wędzona makrela 300-400g (można użyć osączonego tuńczyka z puszki w sosie własnym, ale makrela jest bardziej retro), 1-2 łyżki sosu sojowego, 3/4 szklanki ugotowanego ryżu.

Na patelni rozgrzewam masło klarowane i smażę na nim cebulę aż się zeszkli. Dodaję czosnek, marchew i chwilę przesmażam. Podlewam wodą (ok 1/3 szklanki), wrzucam liść laurowy, ziele angielskie i duszę 10 minut aż marchew zmięknie. Dodaję majeranek, paprykę (wszystkie rodzaje), ryż, koncentrat i duszę około 3 minuty. Dodaję rozdrobnioną makrelę (wcześniej starannie usuwam ości), dokładnie mieszam. Połowę porcji miksuję i mieszam z resztą, doprawiam do smaku (sól, pieprz, sos sojowy).

Przyznaję - dałam też szczyptę trzcinowego cukru, by zrównoważyć smak kwaśny. Mąż za to dokroił do niego ostrej papryczki twierdząc, że jego PRL był bardziej pikantny. Można też zrobić z ryżem orkiszowym. Na żytnim chlebie smakuje bosko! W tle leci U2...

PS. Fenomen PRL-u polegał na tym, że choć w sklepach nie było nic, to na stołach było zawsze.

11/11/2017

Bezpiecznie w kuchni

Zawsze ciągnęło mnie do rzeczy naturalnych. Jakoś mniej boje się brudu, bardziej szkodliwej chemii, nie tylko spożywczej. Za bezpieczne uważam w kuchni:



- s z k ł o, żaroodporne naczynia do zapiekania dostałam od bratowej dawno temu, kilka dokupiłam w osiedlowej rupieciarni, sprawdzają się rewelacyjnie, aktualnie poluję na szklaną deskę do krojenia mięsa;
- d r e w n o (stolnica, deski, miski, mieszadełka), uwielbiam akacjowe, marzę o dębowych, podziwiam te z Pracowni Smoków - klik;
- s t a l  n i e r d z e w n ą (nie wchodzi łatwo w reakcje z żywnością), komplet naczyń od taty ma już 15 lat;
- ż e l i w o jest niestety cholernie ciężkie ale mąż kupił mi dwie patelnie: podręczną (na zdjęciu) i grillową, można je dowolnie traktować druciakami bez obawy, że się porysują, za to lepiej je po myciu od razu do sucha wycierać. Kiedyś uzbieram na żeliwny garnek do wypieku chleba.
- g l i n ę, mam taką garnuszko-miskę, w którym gotuję owsianki (kosztowała 19 zł, jedna mi pękła i teraz nie ma gdzie dokupić) oraz podłużną formę do ciasta, są cudownie retro. Uwielbiam gliniane doniczki i kamionkowe naczynia - do kupienia w osiedlowej rupieciarni za grosze (zdjęcie poniżej).
- o g i e ń - tak, tak, kuchenki gazowe to jest to, podczas spalania powstaje dwutlenek węgla, woda i para wodna - żaden z tych związków nie stanowi zagrożenia dla zdrowia człowieka.



Garnki emaliowane są cudne, ale łatwo odpryskują, choć te przywiezione sto lat temu zza wschodniej granicy (jako posag, miałam wtedy 17 lat) wydają się nie do zdarcia. 

Plany rewolucji kuchennych:
- zamienić puszki na ceramikę i szkło;
- wywalić plastik, bo nie jest fantastik;
- skreślić z listy zakupowej garnki miedziane
(aluminowe już dawno nie mają racji bytu);
- mikrofalę wymienić na robota planetarnego.

To ostatnie to będzie dopiero wyzwanie!

10/11/2017

Lazania ze szpinakiem

Wegetariańskie składniki, prosty skład, francuski rodowód, ale zaskakująco smaczna nawet dla kogoś, kto nie jest kulinarnym frankofilem, jak ja. 


Składniki: opakowanie makaronu lasagne (500g, spróbujcie tego - klik), 500g świeżego szpinaku, 2-3 łyżki masła klarowanego do smażenia, 30g masła śmietankowego do sosu, 2 łyżki mąki (spróbujcie orkiszowej), 200ml maślanki, 300g serka twarogowego koziego (może być feta lub ricotta), sól bez antyzbrylaczy, pieprz (spróbujcie kubeba), zioła (może hyzop, tymianek, macierzanka, bertram? nie zapomnijcie o gałce muszkatołowej do beszamelu), 15 orzechów włoskich (obranych i pokruszonych), 2-3 łyżki startego parmezanu.

Przygotowuję szpinak
Rozgrzewam masło klarowane w głębokiej patelni, wrzucam liście szpinaku, doprawiam je solą i pieprzem. Smażę mieszając na dużym ogniu aż stracą jędrność. 

Przygotowuję beszamel
Rozpuszczam w rondlu masło, wsypuję do niego mąkę i chwilę ją przesmażam, mieszając (1-2 minuty aż lekko się zrumieni). Potem wlewam do rondla maślankę i mieszam wszystko trzepaczką. Gotuję 2-3 minuty na gładki sos. Oczywiście dodaję szczyptę gałki muszkatołowej. 

Przygotowuję makaron
Przygotowuję wodę w dużym ganku. Na osolony wrzątek wrzucam prostokąty ciasta na 3 minuty, wyławiam i układam pojedynczo na ściereczce. Dobrze jest to robić partiami po 7-10 plastrów. 

Przygotowuję lazanię
Piekarnik rozgrzewam do 200 stopni. Smaruję naczynie żaroodporne masłem i na spodzie kruszę trochę orzechów. Na dnie naczynia rozkładam płaty makaronu (polecam w jodełkę), smaruję je cienką warstwą beszamelu, na to daję ser a na wierzch układam warstwę szpinaku i pokruszone orzechy. Przykrywam wszystko kolejną warstwą makaronu i powtarzam kolejne czynności. Trzecią warstwę układam w ten sam sposób: makaron, sos, ser, szpinak, orzechy. Na wierzchu posypuję lazanię parmezanem.

Wstawiam naczynie do piekarnika na 30-40 minut.

Ku pamięci: przepis pochodzi z książki "Naturalnie" Alana Ducasse (s. 165), odrobinę tylko poddałam go "hildegardyzacji" i trochę zamieszałam w proporcjach.

09/11/2017

Miasto (sz)czeka

W listopadzie rok rocznie idę w miasto z aparatem, szukam miejsc zapomnianych, ciekawych w sposób nieoczywisty. Nie przeszkadza mi chłód, chmury i mgła. One są dopełnieniem sytuacji.





Te robiłam w trudnym dla mnie dniu czekania na ważne informacje. Szukałam wytchnienia od tego czekania, potrzebowałam nabrać siły do decyzji i do kroków, które będę musiała podjąć.

Ulica Lubartowska w Lublinie - towarzyszy jej zła sława i zaniedbanie, ale jest ubrana w najlepsze murale.


Choć to może zaskakujące, lubię tę część Lublina: Unicką, Czwartek, trolejbusy Lubartowskiej. Bardzo dobrze je znam, mieści się tu szpital, w którym rodziłam dzieci, budynek, w którym pracowała moja mama, niedaleko jest moje liceum. Chodzę tu po swoich śladach.