Po czereśniach, wiśniach i zdziczałych jabłkach nastały pod domem mirabelki. Obieram je ze skórki i wycinam miąższ (pestka odchodzi z trudem). Powstaje coś w rodzaju dżemu raw, bez cukru i bez pasteryzacji. Do szybkiego zjedzenia.
Zamówiłam tacę w Pracowni Smoków. Wiele miesięcy przeglądałam ofertę, ale argument że to nie moja półka cenowa, przeważał. Aż nagle zobaczyłam paterę z drewna kasztanowca i wysypałam się z gotówki. Jest przepiękna.
Najlepsze co jadłam w tym tygodniu to krupnik na kościach z kury od teściów z bezłuskowym jęczmieniem i kromką orkiszowego chleba. A nie, jeszcze jogurt naturalny. Chudzi i o słabych płucach mogą jeść nabiał, oczywiście dobrej jakości i z umiarem.
Syn przywiózł z wojaży dobrą kawę, więc też trudno było się oprzeć. Z cudzych rąk najbardziej mi smakowało brałni u Magdy. Burzowe światło pięknie wybarwiało zdjęcia, wybrałam trzy najpiękniejsze.
Piękne te zdjęcia.
OdpowiedzUsuńoch zajrzałam do smokowych pater, piękna. Marzenie :) cieszę, że masz taką piękną :)
OdpowiedzUsuńAż mi głupio ale chyba najładniejszą 😍
Usuńależ nie głupio :) fajnie
Usuń