Szefowa z Bingen zawitała w kuchni śródziemnomorskiej pewnego znakomitego klasztornego kucharza. Moim zdaniem było wykonać przepis jego autorstwa. Padło na tort-tartę i łatwo nie było.
Siódme poty oblały mnie jak po zmrożeniu ciasta, podczas wałkowania, okazało się, że masło nie wgniotło się równomiernie. Potem zrobiło mi się słabo, jak przy pieczeniu kawałek rantu odpadł i musiałam go zbierać ze spodu piekarnika, bo się malowniczo spalał w częściach. Na szczęście smakowały naprawdę nieźle.
Następnie nie wiedzieć czemu z ciasta zaczęło wyciekać masło, choć spodziewałam się raczej wycieku wiśni z nadzienia. Zbierało się grzecznie na brzegu formy, ale niestety wylało podczas wyjmowania ciasta. Szlag! Piekarnik myć czy może od razu wymieniać?
Odetchnęłam, gdy ciasto ostygło i zobaczyłam, że mimo wszystko trzyma się nieźle. Jeszcze tylko jakimś cudem nie zważyć czekolady na polewę i będzie dobrze. Bake off - ale ciacho! sobie w domu urządziłam! Planowałam jeszcze zrobić kotlety drobiowe w sosie waniliowym na kluseczkach szpinakowo-orkiszowych, ale odpuszczam. Przepis znajdziecie w "Uzdrawiającej kuchni śródziemnomorskiej św. Hildegardy" (s. 95). Powodzenia!
PS. Nie wiem jak ludzie potrafią pracować pod presją. Ja dziękuję bardzo, nigdy więcej. Kuchni restauracyjnej mówię adieu!
Takie stresujące to ciasto, że się zestresowałam czytając :)
OdpowiedzUsuńI tak bywa 😉
OdpowiedzUsuńkurcze blade, jak wrócę do domu, zawalczę i spróbuję wykonać, bo widzę, że ciasto-wyzwanie, to smak dla mnie.
OdpowiedzUsuńPolecam nie szaleć z tortem tylko zwyczajnie w formę na tartę i przykryć. Smakowo fajny temat.
UsuńDzielna Dziewczynka :))))
OdpowiedzUsuń