Jarzynkę robię ścierając na tarce o grubych oczkach i w zlewie, żeby nie ubabrać kuchni: marchew, pietruszkę, seler, batat, dynię (wszystkie lub do wyboru wedle uznania). Cebulę drobno kroję i szklę w dużej ilości masła klarowanego (jak dobrze samemu sklarować masło - klik). Dodaję przyprawy i starte warzywa. Wszystko chwilę przesmażam, podlewam wodą z sosem sojowym lub rosołem (dziś akurat mam), przykrywam i trzymam na małym ogniu aż wszystko zmięknie.
Zjadam z kaszą quinoa, owsianą lub z ryżem. Świetnie pasują do niej prażone ziarna słonecznika, można też dodać konopie siewne lub inne dobro. Dziś był zestaw z batatem w roli głównej, resztką czerwonego ryżu i ciecierzycą, dużą ilością papryki w proszku, szczyptą kozieradki i pieprzem młotkowanym z kolendrą.
PS. Co roku na przednówku mam nieodpartą potrzebę, by gotować plemiennie, taki atawizm.
Zapachniało warzywami i przyprawami... raju! Świetne zdjęcie!
OdpowiedzUsuńDziękuję. Nie smakuje mi matcha ani tahini, czas na prostotę.
UsuńJednak zaktualizowałam (zdjęcie), tamto było archiwalne :-)
UsuńJa nie mogę polubić kozieradki. Przeglądając Twoje przepisy, dochodzę do wniosku, że za dużo jej sypałam i zraziłam się jej smakiem. Spróbuję tej przyjaźni jeszcze raz :).
OdpowiedzUsuńPrzyprawy jak hormony - wystarczy odrobinę. Ja mam tak z galgantem - szczypta dwie tak, ale nie więcej.
Usuń