W marketach łąkowych trwa promocja - wszystko świeże, młode i za free, więc od połowy kwietnia nie rozstaję się z opisami roślin, przepisami i felietonami Łukasza Łuczaja, bo choć dzikie budzi we mnie więcej obaw niż pryskane, to jednocześnie pociąga.

Pokrzyw nie da się z niczym pomylić - parzą, choć młode listki prawie wcale, ale wystarczy dobrze je zgnieść albo sparzyć, by przestały. Fiołki aktualnie można znaleźć wszędzie, nawet kierując się wyłącznie nosem. Z bluszczykiem kurdybankiem jest pewien kłopot, ale jak pojawią się jego charakterystyczne fioletowo-niebieskie kwiatuszki, wszystko stanie się jasne. Liście babki zna chyba każdy z mojego pokolenia - przykładaliśmy je sobie na zdarte na asfalcie kolana, znamy też mniszka (mleczyk) i tasznik (serduszkowate drobne owoce wyglądające jak listki i biała "kaszka" kwiatka), choć w tym ostatnim najzdrowsza jest akurat rozetka pojawiająca się na przełomie zimy i wiosny (nigdy nie mogę jej znaleźć, ale jak tylko wyrośnie z nich łodyżka z drobnymi, białymi kwiatkami - które również są jadalne - znalezienie tasznika staje się prościzną).
Nawet jeśli nie jem ich codziennie, miło wiedzieć które właśnie mijam, zwłaszcza że są wszędzie. Oczywiście tych przy polach uprawnych (pestycydy) i przy ruchliwych ulicach (tlenek ołowiu) nie zrywam do talerza, a jak je zjadam? - najprościej jak się da - z jajkiem w omlecie (można też wrzucić do zupy albo przesmażyć na maśle do kanapki).
Viriditas - zieloność, dzielność (chwasty doprawdy potrafią rosnąć wszędzie), moc która przenika ciało, spróbujcie. Kto nie ma odwagi zrywać niech poszuka w sklepie nalewki z fiołka (rozwesela) albo ziela/soku z pokrzywy (oczyszcza). U mnie furorę robi krem z fiołka i róży (o taki -
KLIK), szukałam go ostatnio po cały domu i gdzie znalazłam? - u córki na półce w łazience:)