16/04/2016

Kulinarna podróż bez GPSu

Zgodzicie się chyba, że gotowanie francuskiej zupy cebulowej według przepisu Michela Morana (czy innej, równie spektakularnej w nazwie czy z powodu znanego autora) a gotowanie zupy zgodnie z tym co nas aktualnie w warzywniaku oczarowało/w ogrodzie wyrosło i co tam nam w duszy gra, to dwa zupełnie różne doświadczenia. Pierwsze owszem ułatwia orientację i cyzeluje formę, ale raczej nie osiągniecie w ten sposób kulinarnej niezależności i zaufania do siebie. Przesadne pilnowanie gramatury czy kolejności dodawania kradnie luz, radość i niepostrzeżenie czyni z nas kucharza na emocjonalnym debecie czy jeszcze gorzej - zombi w kuchni.


Gotowanie dań szczególnie oryginalnych też nie jest przejawem twórczości, bo przesadnie koncentruje nas na efekcie, którzy ma być przecież nieziemski. Poza tym jak długo możemy gotować coś, czego jeszcze nie było? (Granica między oryginalnością a wydziwianiem jest niezwykle cienka.) Jednak gdzieś pomiędzy nużącą uległością a nieziemską egzaltacją rozciąga się prawdziwy obszar twórczego kucharzenia, pełen ciekawości, bycia blisko siebie i bycia żywym. Przyjemnie jest być twórczym kucharzem:)

Co jednak będzie jak zamienię przepisy na pomysły, czy jesteście gotowi na kulinarną podróż bez GPSu?

2 komentarze:

Dziękuję