Przeczytałam (wcale niezabawną, chociaż może trochę śmieszną?) "Małą empirię" Katarzyny Sobczuk.
Po czym poznałam, że starość i u mnie się zaczęła? Polubiłam (o zgrozo!) sztuczne kwiatki. Tak! Ja, która oczami wywracałam na cmentarne wieńce i wiązanki, i z upierdliwością wartą ważniejszej sprawy, zanosiłam suszki i świeże chryzantemy. Któregoś dnia kupiłam w rupieciarni (tak nazywam osiedlowy ciuchland, w którym śrut, drut i gięte parasolki) - tu uwaga! - lewkonie. Tak - sztuczne.
Posadziłam (czy raczej powtykałam) je pod domem, od północno-zachodniej strony, tam gdzie mam "ogród", w którym niewiele rośnie a już z pewnością nie zakwitają tam kwiatki. No w każdym razie nie na gęsto i nie tak okazale.
"Pani Moniko, mówiłam: trochę wiary w siebie i proszę" - wychwalała sąsiadka, pamiętając moje narzekania, że nie mam ręki do roślin. "Pani Mario.." (to starość - chciałam odrzec, ale powiedziałam tylko) "są sztuczne". "No co też pani powie!". "Tak Pani Mario" (ja też się nie spodziewałam, że tym mnie zaskoczy). Prędzej by mi kaktus na ręce urósł.
W tym roku kupiłam jaskry azjatyckie.