Dla niewtajemniczonych "hyggja" w prajęzyku staronordyjskim znaczy tyle co "myśleć" i "czuć się zadowolonym", chodzi o znalezienie takiego miejsca czy osób, z którymi/gdzie możemy poczuć się bezpiecznie i odpocząć, by nabrać energii i odwagi do dalszego działania. Rekwizyty nie są tu konieczne, za to uświadomienie sobie, nazywanie i praktykowanie tego stanu już tak.
Język nie tylko opisuje rzeczywistość, ale również ją współtworzy. Im lepiej umiemy opowiadać o czymś, wskazując niuanse i przejawy, tym łatwiej nam to tworzyć i wspólnie przeżywać. Nie mamy polskiego słowa (i sądząc po fali krytyki - trudno nam będzie je znaleźć), więc na razie niech wystarczy duńskie hygge (konia z rzędem temu kto wie jak się to czyta!?!). To co: spacer po lesie, kubek parującej herbaty, pogaduchy... - pohyggujmy trochę, na pohybel polskiej rzeczywistości 😊
Czytałam książkę Marie Tourell Søderberg "Hygge. Duńska sztuka szczęścia".
No mnie ta książka niestety bardzo zawiodła. I nie chodzi mi o krytykanctwo, ale o uczciwość w stosunku do siebie ;-) Wywiad z autorką w WO był sto razy lepszy.
OdpowiedzUsuńCo masz na myśli, Joanno?
UsuńOczywiście nie jest to książka tak przełomowa jak "Sekretne życie drzew" czy "Nie ma się czego bać", ale łączenie jej z konsumeryzmem czy zagrożeniem dla PKB - naprawdę?
Kiepskie zdjecia, wielkie marginesy, dość banalne treści. Piękna okładka, ale skrywa wydmuszkę dla mnie. I zwróć uwagę, ile jest o piciu alkoholu, jest nawet hygge-upijanie się ;)
UsuńZbiór tego jak hygge rozumieją inni.
Usuń