Przyznaję - jest coś takiego jak respekt przed dzikim. Zrywasz, płuczesz, zaparzasz a mimo to wciąż masz wątpliwości - nie zaszkodzi? (że też pryskana sałata takich obaw nie wzbudza). Kto jednak chadza do łąkowych marketów ten wie, że pod koniec kwietnia, na początku maja, w połowie lipca i września jest tam tyle dobra za free. Co prawda wyżyć się z tego nie da, ale już zrobić ciasteczka z pokrzywą albo pesto z mlecza można:)
Młode listki mniszka lekarskiego (stare są gorzkie) zbieramy z dala od ruchliwych ulic (bo ołów)
i od pól uprawnych (bo pestycydy). Najlepiej na obrzeżach miasta, w lesie, nad rzeką.
Składniki na pesto: 1 duża garść liści mniszka lekarskiego (można pół na pół z rukolą albo bazylią, dla fanów św. Hildegardy - to pesto można zrobić również z młodych liści babki!), 3 łyżki pestek z dyni, 1 duży ząbek czosnku, do smaku sól kamienna bez antyzbrylaczy i pieprz (użyłam kubeba), 20g startego twardego sera żółtego koziego lub owczego, 70-100ml oleju słonecznikowego lub dyniowego tłoczonego na zimno. Można też dać 2-3 łyżki orzechów włoskich i olej z tych orzechów.
Liście mlecza myję i blanszuję, czyli wrzucam na krótko do wrzątku, wyławiam i przelewam zimną wodą (wiem, zubażam je o witaminę C, ale boje się larw pasożytów i wolę gotowane). Tak przygotowane i wraz z pestkami dyni (kilkoma orzechami włoskimi), czosnkiem, solą i pieprzem rozdrabniam blenderem do konsystencji kaszy. Dodaję starty ser i chwilę miksuję, po czym - nadal miksując - wlewam powoli olej do momentu aż sos uzyska odpowiednią konsystencję (bardzo gęstej śmietany). Doprawiam do smaku (dodatkowo można użyć bertramu, gałki muszkatołowej). Uprzedzam jednak co mniej wprawnych dzikich roślinożerców - smak mniszkowego pesto jest wytrawny, żeby nie powiedzieć gorzkawy, świetnie pasuje do orkiszowych naleśników z nasionami konopi albo na kanapkę z jajkiem.
Przepis na danie z kurdybankiem powędrował w świat. Na fb podam link jak tylko się ukaże.
A ten piękny "iron wok" dostałam od męża, żebym mogła zdrowo gotować i ćwiczyć nadgarstki;)
Bluszczyk kurdybanek jest aktualnie wszędzie, ale najsmaczniejszy znalazłam nad stawem u teściów. Do tego stopnia wydał mi się swojski, że zrezygnowałam z zaparzania:) Zbieram go w nasłonecznionych miejscach - jest wtedy bardziej wartościowy i dodaję do wszystkiego, mają Włosi swoje zioła prowansalskie? - my miejmy swój kurdybanek:)
W pobliżu rzeki był też glistnik jaskółcze ziele (żółte kwiatki podobne do jaskrów ale na znacznie dłuższych łodyżkach, z których po przełamaniu wycieka żółciutki płyn) - smarujemy nim kurzajki. Cóż, jest choroba - jest na nią lekarstwo w przyrodzie:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję